Wymyślić sobie charakter

Charakter jakiś każdy ma. Można mieć słaby, chociaż nie zawsze taki totalnie słaby, bo to raczej rzadkość za to taki mający w pewnych sprawach niską siłę odmowy, konsekwencji czy stawienia oporu zna prawie każdy ze mną włącznie.
Bywają i silne charaktery w odmianie dobrej – takie typy, które jak sobie postanowią, że coś zrobią lub nie zrobią to groźbą ani prośbą nie zmusisz do zmiany decyzji. Nie znam jednak nikogo o żelaznej woli, w każdej dziedzinie życia. Gdyby taki chodził po ziemi to nie byłby już normalnym człowiekiem. Nie ma ludzi idealnych i o sile charakteru równej skale w każdej sprawie.
My ludzie mamy już tak, że czasem „duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe” jak ostrzega Jezus (Mt26,41).

Ludzie o mocnym charakterze, konsekwencji w dążeniu do celu zwykle daleko zachodzą w życiu. Jak to się mówi „coś osiągają”. Oczywiście sukces ma inne imię dla każdego z nas.
Człowiekiem, który miał silny charakter i nie pozwolił się złamać przeciwnością był dla mnie Eross Zsolt. To węgierski himalaista, który po amputacji nogi nadal chodził po górach. Z protezą zdobył Lhotse – to jeden z ośmiotysięczników w Himalajach.
Wiem, że są ludzie nieakceptujący pasji typu wspinaczka, skoki ze spadochronem czy nurkowanie, bo ich zdaniem można przy tym stracić życie. Oczywiście, każda pasja, sport czy działanie może mieć ekstremalne formy i być bezsensownym ryzykiem, ale z drugiej strony patrząc na życie to pełna asekuracja, brak działania są równie szkodliwe. Strach, obawa przed wypadkiem może na dobrą sprawę uwięzić kogoś w domu i nawet wyjście do spożywczaka będzie dla niego ryzykowne w jego oczach, bo przecież może wpaść pod samochód.
Nie trzeba jednak wspinać się na najwyższe góry, by pokazać tę żelazną część charakteru jak to zrobił Shigemi Hirata, który w wieku 96 lat ukończył studia – jak widać na naukę nie jest nigdy za późno.

Skąd brać taki charakter?
Pół wieku temu z okładem właściciel sieci marketów w Stanach podał taką receptę:

 

Uważaj na swoje myśli, stają się słowami.
Uważaj na swoje słowa, stają się czynami.
Uważaj na swoje czyny, stają się nawykami.
Uważaj na swoje nawyki, stają się charakterem.
Uważaj na swój charakter, on staje się Twoim losem.

 

Gość nazywał się Frank Outlaw. Nie odkrył tym leku na raka a jedynie powiedział coś, co w sumie wiemy lub powinniśmy wiedzieć. Ubrał to jednak tak zgrabnie w słowa, że potrafi się wryć w pamięć a w tym wypadku to ważne.

O tym, kim jesteśmy, ile osiągniemy w życiu, czy potrafimy zapanować nad swoimi słabościami, przetrwać trudne chwile decyduje myśl.
To, o czym i jak myślimy jest zawsze na początku naszego sukcesu lub porażki, zwycięstwa lub klęski.
Nie bez powodu zmiana myślenia leży u podstaw chrześcijańskiego życia. Od metanoi się przecież wszystko zaczyna – to zmiana myślenia jest punktem startowym a za nią dopiero idzie zmiana postępowania. Słowo metanoja jest tłumaczone zazwyczaj w Nowym Testamencie, jako nawrócenie, czasem pokuta.
Słowa Pawła z Rz12,2 brzmią
 

„Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe.”

 
Parafrazując je na język mniej górnolotny wychodzi mi: „Przestań myśleć jak ci dyktuje otoczenie. Zmień sposób myślenia o sobie i innych oraz sprawach i wydarzeniach na taki jak podpowiada ci Jezus.”
Przecież jasno mówi o tym przykazanie
 

„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”.

 
Umysł to wylęgarnia myśli. Kontrolowanie go – co rozumiem jako proces nie jako skończony etap- to podstawowa umiejętność, którą trzeba opanować chcąc nazwać Jezusa swoim Nauczycielem.
Przykro mi, ale nie da się bez tego nigdzie zajść.
Jest to też najtrudniejszy element nawrócenia/bycia chrześcijaninem. Trwa to latami, dekadami…
Są osoby dość szybko prostujące pewne sposoby myślenia – powiedzmy o nałogach, pokusach, ale mające problem na przykład z przebaczeniem i myśleniem o nim a co za tym idzie wcielaniem go w życie tak jak uczy Bóg.
Pisałam wam o Corrie i jej przeżyciach z obozu a co za tym idzie problemie z przebaczeniem. Ona nie była w tym odosobniona, każdy ma swojego Amaleka, z którym się musi zmierzyć. Pocieszające jest, że „nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia.” 1Tym1,7.
W Grece jest tu użyte słowo sōphronismos, które przetłumaczono jako trzeźwe myślenie. Właściwsze jest jednak słowo samokontrola a precyzyjniej samokontrola i umiar.
Znowu sparafrazuje to: „Mając zaufanie do Boga damy radę przejść przez życie, zmienić się, ale nie wolno odpuścić sobie samokontroli i trzeba zachować umiar we wszystkim”.

Praca nad sobą i szlifowanie charakteru to dla wielu uszu brzmi dzisiaj staroświecko. O ile siłownia, praca nad kondycją i rzeźbą ciała jest modna to ta druga nie ma zbyt wielu zwolenników.
Umiar, samokontrola, autodyscyplina brzmią kłująco dla uszu.
Sama po sobie widzę ostatnio ile jeszcze mam do zrobienia z własnymi nawykami, charakterkiem, sposobem mówienia, cenzurą myśli. Wydawałoby się, że po ponad 20 latach wyboru tej drogi powinnam mieć z tym większy porządek a jednak nie mam. Nie jest łatwo jednak z tą  podstawową sprawą, jaką jest kontrola myśli. Człowiek jest tylko człowiekiem i niestety potyka się co jakiś czas. Dobrze wiedzieć, że takimi wtopami i padaniem nosem w błoto nie zaskoczymy Boga. Nie ma co więc leżeć za długo w błotku.
Trzeba wstać otrzepać portki i ruszać dalej w drogę przez życie.

Beata

2 komentarze

Zostaw komentarz