Jest takie przysłowie: Jak cię widzą, tak cię piszą. Znaczy ono, tyle że to, jak widzą inni mnie, mój wygląd, zachowanie, sposób mówienia — czyli całokształt mojej radosnej twórczości na ziemi tak mnie oceniają.
Czasem ta ocena może być niesprawiedliwa, bo wynika z niepełnych informacji o człowieku. Na przykład, dlaczego akurat teraz zachowuje się w ten, a nie inny sposób. Powiedzmy dzisiaj, ledwo trzymam nerwy na wodzy i to widać lub już nawet nie trzymam, jednak z jakiego powodu tak jest już nie widać.
Nie wiadomo też, dlaczego czasem jestem tak ubrana, że bliżej mi do Kopciucha przed balem niż tego na balu. Ktoś może mnie poznać w dzień, gdy najlepiej do mnie pasuje „Przepraszam za to, że żyję”, bo i tak czasem miewam.
W moim domu może być bałagan, który nie wynika z mojego lenistwa, a czasem może być idealny porządek, który wcale nie jest moim dziełem, a zbieram za niego komplementy.
Są jednak rzeczy i zachowania, których nie da się w większości mylnie zinterpretować. Chociaż ktoś może je poczytać za słabość a inny za siłę. Takimi zachowaniami są miłosierdzie, wybaczenie, dążenie do pojednania, nieeskalowania konfliktowych sytuacji nawet płacąc za to cenę.
Do tej kategorii zaliczyłabym także dotrzymywanie słowa, a przynajmniej staranie się o jego dotrzymanie. Przyznanie się do błędu, to także cecha, która jest plusem dla jej posiadacza w mojej ocenie, podobnie jak empatia, współczucie, umiejętność zachowania jakiegoś porządku i ładu dotyczącego nie tylko rzeczy, ale i relacji, hierarchii wartości, jakie mamy.
Ocena mojego zachowania, sposobu życia, ubierania się itd. bije rykoszetem w moją rodzinę, przyjaciół, ocenę miejsca, z którego pochodzę, a także Boga, o którym mówię głośno, że w niego wierzę, staram się żyć według uznanych przez Niego zasad, praw.
Nie chodzi tu tylko o chrześcijaństwo, ale i o judaizm, hinduizm, buddyzm, islam, wszelkie filozofie/światopoglądy, które ktoś uznaje, za wyznaczające mu drogę w życiu.
Nie jest proste ani miłe bycie świadomym, że wszystko, co robię może być oceniane, a w dzisiejszym świecie internetu i social mediów to nasze codzienne doświadczenie czy tego chcę, czy nie. Zwłaszcza gdy cokolwiek mówię, piszę, publikuję. Przez moje działania w nich, ocena obejmuje także innych.
Jadowite, uszczypliwe komentarze osoby oznaczającej się jako chrześcijanin, publikowane w internecie, często prowadzą do reakcji w stylu „bo wy chrześcijanie…”, „bo katole…”, „wy heretycy…”, „wierzący w bajki” itp.
To jest trudne, ale trzeba mieć tego świadomość.
„Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie”. Mt 5,13-16
Jak to jest z tym moim światłem?
Chrześcijaństwo od dawna nie ma dobrej prasy, a winy za to nie ponoszą lewacy, ateiści czy gender jak chcą niektórzy. Chrześcijaństwo, życie zgodne z nauką Jezusa, to nie zupa pomidorowa, by wszystkim się podobało, smakowało. Zawsze komuś nie będzie coś w nim pasować, jednak „zła prasa”, alergia, jaką wielu ludzi ma na nie, to w bardzo dużej mierze efekt działań ludzi, instytucji, które nazywały się chrześcijańskimi, twierdziły, że Bóg jest z nimi, a napis ten umieszczały na pasach spinających mundury żołnierzy w niejednej wojnie. W imię Boga, w obronie Boga – tak na marginesie słaby to bóg, skoro trzeba go bronić – zabijały innych, bo interpretowali inaczej jakiś fragment Biblii. Jeszcze gorsi byli ci, którzy mieczem nawracali. Na wszystkie te zachowania i działania nie mieli monopolu nazywający się chrześcijanami, inne religie nie były lepsze. Nie usprawiedliwiam tu nikogo, a zwracam uwagę na to czy takie działania naprawdę wynikają z nakazu ich bogów.
W pierwszych trzech wiekach chrześcijanie, wcale nie w 100% jednomyślni doktrynalnie byli mordowani, prześladowani. Czasem spadało to na nich jako owoc fałszywych oskarżeń, ale zwykle były to konsekwencje odmowy składania ofiar rzymskim bogom. Nikt nie oczekiwał od nich wiary w nich, te rytuały i uczestnictwo były wyrazem lojalności wobec władzy. W sumie mogli złożyć ofiarę i wracać do swojego życia. Ot mały kompromis, ale takie już życie jest. Zwykle chrześcijanie mieli dobrą opinię, byli szanowani, gdyby tylko nie ta niechęć potwierdzenia lojalności wobec cesarza, Rzymu, przez złożenie ofiary.
To była główna przyczyna ich „złej prasy”.
Później były już mieczowe nawracania, oczyszczanie świata z heretyków, mordowanie całych miast, narodów, w imię tej czy innej doktryny, oczywiście jedynie prawdziwej.
O tych słowach Jezusa niewielu pamiętało wtedy:
„Po tym wszyscy poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłować”. Jan 13;35
Jak mnie jako chrześcijankę dzisiaj widzą inni, jak widzą mojego Boga przez moje słowa i czyny?
Jako tą, która w sumie zachowuje się dobrze w ocenie norm społecznych jednak tylko w imię potwierdzenia lojalności wobec władzy, grupy, uparcie odmawia składania ofiary – i tu dobrze wpisać sobie co nią może być?
O dziwo najtrudniej wyłowić ten element, gdy są dobre czasy i brak otwartych, wyraźnych prześladowań. Prościej myśleć, że nie ma jej dzisiaj, ale jest i to wymagana zadziwiająco często. Moim zdaniem jest nią poprawność polityczna. Nie chodzi mi o prześladowanie, wyśmiewanie czy atakowanie kogokolwiek za jego poglądy, czy zachowanie. Problemem jest tu jasne i otwarte mówienie o swoich wartościach. Być może jak ci pierwsi, tak i dzisiaj będzie trzeba zapłacić za to cenę.
Chrześcijanie żyjący później mieli problem z solą. Z nią jest jeszcze trudniej niż ze światłem o tym mówiłam tu
Beata
Brak komentarzy