Czasem budzę się rano i w środku, w głowie, w sercu, w duszy słyszę melodię lub słowa. Od jakiegoś czasu jest to „Modlitwa o wschodzie słońca” napisana przez Natana Tenenbauma.
Śpiewali ją Kaczmarski z Gintrowskim w taki sposób, że nie może nie poruszyć duszy.
„Każdy Twój wyrok przyjmę twardy
Przed mocą Twoją się ukorzę.
Ale chroń mnie Panie od pogardy
Od nienawiści strzeż mnie Boże.Wszak Tyś jest niezmierzone dobro
Którego nie wyrażą słowa.
Więc mnie od nienawiści obroń
I od pogardy mnie zachowaj.Co postanowisz, niech się ziści.
Niechaj się wola Twoja stanie,
Ale zbaw mnie od nienawiści
Ocal mnie od pogardy, Panie.”
Jednak czy na pewno, z ręką na sercu i szczerze mogę powiedzieć „amen” na te słowa?
O ile z nienawiścią nie mam problemu to wiem, znam siebie, z pogardą czasem bywam na granicy.
Łatwo o nią gdy się czyta wypowiedzi niektórych polityków, widzi ich głupotę i butę.
Gdy ktoś z jakiegoś powodu staje się ode mnie zależny, łatwo mi stracić zdrowe rozeznanie, właściwy nie rodzicielski stosunek do drugiego człowieka. Wtedy nie pogarda a protekcjonalny ton zajmuje czasem miejsce szacunku.
Nauczyłam się normalnie rozmawiać z bezdomnymi, narkomanami różnymi żulami czy dziewczynami parającymi się najstarszym zawodem. Problem pojawia się, gdy ktoś zaczyna cwaniakować.
Kiedyś gdy odkrywałam, że ktoś mnie naciąga i oszukuje, pojawiała się złość.
Gniew wydawał się nawet uzasadniony, ale coś się zmieniło.
Może zbyt wiele razy mnie oszukano, nie wiem do końca jaka jest tego przyczyna, ale teraz nim pojawi się gniew wypływa coś… No właśnie, coś co jest o włos od pogardy.
Słownik języka polskiego PWN daje taką definicję
pogarda: uczucie bardzo silnej niechęci, połączone zwykle z poczuciem własnej wyższości wobec kogoś lub czegoś.
Czy mam prawo, jakiś uzasadniony powód, by czuć się lepszym lub gorszym człowiekiem od Iksińskiego?
Nie ma tu znaczenia czy jest on prezesem wielkiej korporacji, czy bezdomnym, który nie brał prysznica od miesiąca. Nikt z nas nie jest lepszy czy gorszy.
To nie ja ani oni decydowaliśmy o setkach takich detali, które nasze życie postawiły na tym a nie innym torze.
Nie my wybieramy sobie czas, miejsce urodzenia, rodzinę, w której przyjdziemy na świat, ludzi, którzy będą nas pielęgnować i wychowywać w pierwszych latach życia.
Warto spojrzeć na swoje życie jak na partię pokera czy brydża.
Karty, jakie dostajemy do ręki nie zależą od nas.
Jednak to my możemy nimi zagrać dobrze lub spaprać rozdanie.
Karty to także uroda lub jej brak, lepsze lub słabsze zdrowie, talenty lub ich brak, inteligencja dwu lub trzy cyfrowa itp.
Zaakceptować te nasze karty, które trzymamy w ręce to właśnie powiedzieć Bogu „Każdy Twój wyrok przyjmę twardy. Przed mocą Twoją się ukorzę.”
Teraz ode mnie sporo zależy.
Walnę z fochem na pysku kartami o podłogę i nic nie zrobię. Będę egzystować sobie, byle dotrwać do śmierci, hodując żal i złość a może i zazdrość, że to moje rozdanie nie jest wygraną podaną na tacy. Nie takie karty chcę mieć w ręku!
Mogę też powiedzieć Bogu „Wszak Tyś jest niezmierzone dobro, którego nie wyrażą słowa” i zaufać Mu, że wiedział co robi dając mi takie a nie inne kolory do ręki. Rozegram więc to rozdanie najlepiej jak potrafię, bo kart i tak nie zmienię.
Powiedziałam i nadal to podtrzymuję:
„Co postanowisz, niech się ziści. Niechaj się wola Twoja stanie”
…i zobaczę dokąd mnie zaprowadzi.
Rozegrajcie najlepiej jak umiecie swoje rozdanie 🙂
Beata
Ładne