Po prostu bądź i niech słowa staną się ciałem

Po prostu bądź i niech słowa staną się ciałem – to wniosek, jaki wyciągam z ostatnich dwóch lat mocno potwierdzony tym, co dzieje się od kilku tygodni.
„Po prostu bądź tu i teraz”’ brzmi mi mocno w głowie. To takie oczywiste a jakie trudne do praktykowania.

 

Przeszłość już była, to, co się stało, już miało miejsce.
Nie da się zmienić tamtego biegu wypadków.
Przyszłość jeszcze nie nadeszła, jest tylko czymś, na co czekam w nadziei, że nadejdzie i stanie się tu i teraz. Nie jest to jednak pewne a jedynie oczekiwane i mniej lub bardziej prawdopodobne.
Jedyne, co jest to tylko tu i teraz, to ono powinno się najbardziej liczyć, tylko teraz mogę działać. Paradoksalnie, mając wpływ na owoce decyzji i ich braku w przeszłości, ale także zadbanie o dobre wybory w przyszłości. By to zrobić moje myśli i działania muszą być ukorzenione, łapiąc każdą cząstkę tego teraz, które jest mi dane.

 

Moja przeszłość była lub powinna była być wędrówką, drogą którą prowadzi Jezus. Chcę, by przyszłość nadal była taka, by Pan przyznał się do mnie tu, ale i przed Ojcem. By tak się stało, słowa jakie wypowiadam, to, co robię, powinno być zgodne z Jego nauczaniem.

 

 

„Wy jesteście moimi przyjaciółmi, jeśli robicie to, co wam przykazuję”. J 15,14

 

 

Najkrócej to, co jest najważniejsze, On sam streścił w przykazaniu miłości Boga i bliźniego. Kochać drugiego człowieka jak siebie, obchodzić się z nim tak jak chcę, by ktoś mnie traktował.
Ta miłość to nie słowa, które wypowiadam, zapewnienia, obietnice, nawet obietnice modlitwy. Tu chodzi o to, by słowa stały się ciałem, zmieniły w czyn.
Nie na darmo Jezus kończy przypowieść o dobrym Samarytaninie tymi słowami:

 

 

„Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców? On odpowiedział: Ten, który mu okazał miłosierdzie.
Jezus mu rzekł: Idź, i ty czyń podobnie!” Łk 10;36-37

 

 

Chorych odwiedzić, strapionych pocieszyć, głodnych nakarmić, płakać z płaczącymi, radować się z radującymi – to właśnie zmienianie gadania o miłosierdziu, nauczaniu Jezusa w „ciało”/czyn.

 

Czasem nie trzeba dużo, wystarczy telefon, gdy nie ma możliwości odwiedzić kogoś. Ot, pytanie, jak się czujesz, czy mogę jakoś pomóc?
Tak, to bywa kłopotliwe, bo w odpowiedzi być może padnie jakaś konkretna prośba.

 

Przypowieść o Samarytaninie nauczyła mnie, że nie zawsze trzeba pytać, warto po prostu zadziałać.
Gdy wiem, że ktoś przechodzi ciężkie chwile, jest chory, samotny, bywa, że przyjście do niego z kawą w ręku — tak z kawą w ręku kupioną w kawiarni, Starbucksie czy McDonald’s — wiele zmienia.
Bywało tak, że za długo myślałam, czy kogoś odwiedzić, bo wydawało mi się nieprawdopodobne, by ta osoba, przechodząc przez chorobę, problem była sama. Miała przecież tylu przyjaciół i znajomych, zawsze była zajęta, z kimś się spotykała, nie chciałam więc pchać się i sobą, będąc jej ledwo znana, robić zamieszanie. Ciężko było mi przekonać się, że to był duży błąd, bo w czarnych chwilach ludzie bardzo często zostają sami.

 

Nie wiem, dlaczego tak jest. Być może boimy się zarazić nieszczęściem albo zbyt zbliżyć i uwikłać w konieczność wzięcia na siebie części czyjegoś brzemienia.
Nie mówię tu o sytuacjach patologicznych, gdy ktoś wiecznie wiesza się na innych, by na czyichś barkach przejść przez życie, bo i takie sytuacje się zdarzają.
Czy jednak mam prawo nie sprawdzając jak jest rezygnować z działania?
Po ludzku patrząc prawo mam, ale jako uczeń Jezusa czy powinnam tak zrobić?

 

Dzisiaj wiem, że lepiej bym dała się raz czy dwa więcej wykorzystać, oszukać, niż później pluć sobie w brodę, że nie zareagowałam. Lepiej zadzwonić niż wysłać sms-a, pomimo tego, że rozmowa może być niekomfortowa dla mnie, ale czy Jezus kiedykolwiek mówił, że będzie łatwo, miło i przyjemnie?
Czy brak działania, zaniechanie, może być nazwany dopuszczaniem się nieprawości?

 

 

„Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia? Wtedy oświadczę im: Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości! Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki”. Mt 7;21-18

 

 

Nie chciałabym nigdy usłyszeć takich słów padających z Jego ust.

 

Beata

1 komentarz

  • Julia 18 września 2019 at 22:29

    Świetny tekst. Dla mnie bardzo aktualny, bo sama dopiero teraz i bardzo powoli uczę się, że takie najdrobniejsze gesty mają znaczenie.

Zostaw komentarz