Kolejny odcinek cyklu „Co mną kieruje, co mnie kształtuje” dostępny w wersji audio a niżej dla tych, którzy wolą czytać wersja tekstowa.
Mam na imię Beata, a to jest odcinek 8 cyklu „Co mną kieruje, co mnie kształtuje”. Dzisiaj o tym co przez ostatnie tygodnie, a nawet miesiące mocno odczuwam i co dało mi do myślenia, a raczej przemyślenia jeszcze raz tematu, sprawy, części naszej rzeczywistości, której nie da się uniknąć, pominąć, zlekceważyć – jest nią czas.
Prawie dwie dekady temu słyszałam kazanie, które było zbudowane na 12 wersecie psalmu 90, brzmi on tak:
„Naucz nas liczyć nasze dni, abyśmy przywiedli serce do mądrości”.
Pamiętam, że wtedy wydawało mi się, że rozumiem, co słowa te znaczą. Mądrze wykorzystać dany czas – życie. W sumie jasny i prosty przekaz. Lata życia, gdy nie wydarzy się coś nadzwyczajnego jak wypadek czy poważna choroba są długie. Jako nastolatek, dwudziesto- czy trzydziestolatek człowiek czuje się jak milioner. Nawet do głowy mi nie przychodziło, że powiedzmy, dane mi będzie dożyć 80 lat, to daje nam do zagospodarowania tylko 29 220 dni! To tylko 29 tysięcy wieczorów i poranków, nie aż 29 tysięcy.
Założenie tych 80 lat to jednak tylko założenie, bo wielu ma do dyspozycji o dziesiątki tysięcy dni mniej, a są i tacy, którym dano nawet kilka tysięcy więcej. Dzisiaj, gdy o tym myślę, zawsze słyszę w głowie przypowieść o talentach z Mateusza 25:14-30.
Tam talent to konkretna kasa, bardzo duża. To równowartość ponad 26 kg złota. Więcej o pieniądzach w starożytności pisałam na Podkopie, link zostawię pod odcinkiem.
Ile wart jest talent, a ile jest wart wdowi grosz – starożytne pieniądze
Dla mnie talent – majątek, jaki Pan dał sługom do zagospodarowania to jedyna prawdziwa waluta, jaką mamy – czas naszego życia. Nie dostajemy go po równo. Jeden ma go dużo inny mało. Dobre wykorzystanie go to rozpoznanie właściwego czasu w życiu, a jest czas na zabawę, jest czas na naukę, jest czas na pracę i czas na czerpanie z owoców tej pracy. Można umrzeć sytym dni jak Hiob i Abraham lub umrzeć nie wykorzystując nawet w części potencjału, jaki dał nam Bóg. Na co przeznaczam dany mi czas, ma znaczenie. Wiem, że nie jest to ortodoksyjne tłumaczenie tej przypowieści, ale dzisiaj, dla mnie najlepiej mówi ona o wykorzystaniu jedynej waluty, jaką mam — czasu
A on ucieka — słyszę z tyłu głowy, gdy przypominam sobie tuż przed wyjściem, że muszę zrobić jeszcze pięć rzeczy, by w ogóle móc wyjść.
Najgorsze przeżycie z brakiem czasu i pełną świadomością, że nie mam go i nic na to nie poradzę, spotkało mnie dawno temu podczas sesji letniej, gdy przygotowałam się nie do tego egzaminu, który miałam wtedy zdawać. Tak, pomyliłam egzaminy a jako że były wtedy 4, na każdy miałam tylko pewną niewielką ilość czasu na wkucie materiału, powtórzenie i doszlifowanie tematu. Przestawiły mi się pierwszy z ostatnim – było bardzo nerwowo. Jak przystało na standardowego studenta, w panice przed wejściem do pokoju, w którym czekał profesor który miał mnie rozliczyć z mojej wiedzy, zaczęłam przeglądać notatki koleżanki, co też miałam umieć, przeczytać i przygotować na ten sądny dzień.
Panika, jak uczy doświadczenie, na wiele się nie zdaje.
Owszem, każdy, kto zaliczał kolejne sesje, wie, że czasem przechodzi się przez nie fuksem. Bywa, że udaje się dostać ocenę pozwalającą odetchnąć z ulgą — nie będzie powtórki, nie dobije to średniej ocen na amen.
Czas na naukę i tak trzeba jednak poświęcić, bo pozostaje problem braku wiedzy, a on może się odbić czkawką, w najmniej odpowiednim momencie.
Normalny, rozsądny człowiek, nadrobi braki mimo faktu odfajkowania przedmiotu i posiadania oceny w indeksie.
Gdy mamy naście, dwadzieścia kilka lat a niektórym zostaje to nawet po czterdziestce, często myślimy, że na pewne rzeczy szkoda czasu, kiedyś o tym czy tamtym pomyślimy, zajmiemy się tematem, odwalimy tę robotę.
Mamy przecież czas!
Gdy dorośniemy i trzeba w końcu się samemu utrzymać, bo nie odziedziczyliśmy fortuny po krewnych, zaczynamy gonić za rzeczami, pochłania nas praca.
Awansować trzeba, by mieć pozycję, lepiej zarabiać, mieć lepszą zdolność kredytową, bo czas kupić mieszkanie. Szkolenia — o tak w nie trzeba zainwestować, by wydajniej pracować, być bardziej zorganizowanym po to, by lepiej zarabiać.
Czas to pieniądz, więc o założeniu rodziny pomyśli się później. Trzeba awansować, wyrobić sobie pozycję, zakosztować życia, realizować pasje w trakcie krótkiego urlopu.
By oszczędzić czas, przyda się samochód, bycie ciągle online więc szybszy komputer, nowy smartfon a może tablet jeszcze, bo i on czasem się przydaje.
To wszystko zdobywamy oczywiście w celu lepszej organizacji, oszczędzania czasu i bycia na bieżąco z tysiącem spraw, które tak naprawdę nie mają z nami nic wspólnego, nic nie wnoszą do naszego życia. To my sami nadajemy im status ważnych, niezbędnych, niezmiennych, koniecznych.
Zaczynamy zarabiać na realizowanie planów, usprawnienie życia, a to wszystko kosztuje coraz więcej i więcej, więc pracujemy na to jeszcze więcej. Koło się zamyka.
Wszystko ma swoją cenę i wcale nie jest ona liczona w walucie, jaka spływa na nasze konto wraz z wypłatą.
Czas jest jedyną prawdziwą walutą, za jaką kupujemy, sprzedajemy. Płacimy nim za wszystko.
Czas nie jakiś abstrakcyjny, rozumiany jako przenośnia, ale ten, konkretny, odmierzany w latach, dniach, godzinach i sekundach naszego życia.
Pracując na kasę — tę papierową, oddajemy komuś konkretne godziny, dni i lata naszego życia.
Czy praca jest tak ciekawa a pracodawca uczciwy w stosunku do nas, że warto oddawać mu kawałek własnego życia?
Siedzenie nadgodzin, by zarobić na nowy telewizor o powierzchni ekranu równej drzwiom od szafy, jest warte tych kilkudziesięciu godzin życia?
Jestem realistką, wiem, że tak funkcjonuje ten nasz świat i by zdobyć jakąś rzecz musimy często poświęcić wiele dni, tygodni na to, by dano nam w zamian kilka kawałków papieru lub zmieniły się cyferki na naszym koncie bankowym.
Zadaję sobie jednak od kilku dobrych lat pytanie:
Ile jestem w stanie oddać czasu z życia w zamian za jakąś rzecz?
Czasem wystarczy poczekać na coś dłużej bez spinania się i szarpania a przyjdzie do nas prawie bezboleśnie, czasem warto sobie odpuścić.
Minimalizm, życie w tempie slow to modne dzisiaj style życia. Stawiają na bardziej świadome życie, docenianie chwili, bycie tu i teraz.
To bardzo biblijna moda, jeżeli chodzi o styl życia.
Serio.
Promuje przecież nie otaczanie się masą gadżetów, nieobrastanie w kolejne przedmioty, nie gromadzenie majątku ponad to, co jest nam potrzebne do dobrego życia, docenianie tego co mamy, wdzięczność, uważność i bycie z ludźmi, których spotykamy na naszej drodze. Mówi nie dla pogoni za dobrami, a tak dla spędzania czasu z bliskimi.
Tak wiem, to trochę pod prąd dla normalnego człowieka, chcemy mieć, być jak inni normalni.
Znałam ludzi, którzy latami szarpali się, by zbudować wielki dom, urządzić go. Zmarli jednak nim zdążyli się nim nacieszyć.
O ile stan konta bankowego możemy sprawdzić i przekonać się, czy coś tam jeszcze zostało, czy zionie zerami, to ilości czasu, jakim dysponujemy, nie znamy.
W banku są debety, kredyty, którymi możemy ratować się, by kupować kolejne rzeczy.
Czas, który mamy, nie wydłuży się nawet o sekundę za żadną kasę – papierową czy z metalu, jaka funkcjonuje w tym świecie.
Od dnia, gdy wrzasnęliśmy na całą salę porodową po opuszczeniu brzucha mamy, dzień za dniem, godzina za godziną mamy go coraz mniej. Gdy przyjdzie nam odejść z tego świata, rzeczy z sobą nie zabierzemy, dostanie je ktoś po nas albo wylądują na śmietniku. Doświadczyłam tego niedawno, gdy likwidowałam mieszkanie po zmarłych Rodzicach. Zostało tyle ważnych, cennych dla nich drobiazgów, które teraz trzeba było po prostu usunąć. Bolało i zmusiło do myślenia o własnych skarbach zgromadzonych w szafkach i szufladach. Dzieci najlepiej zabezpieczymy, ucząc je, że czasu nie kupią.
„Albowiem niczego na świat nie przynieśliśmy, dlatego też niczego wynieść nie możemy”. 1Tym 6,7
Jest na ten temat nawet jasna lekcja w Ewangelii Łukasza 12:16-21
„I opowiedział im przypowieść: Pewnemu bogatemu człowiekowi pole przyniosło obfity plon. I rozważał w sobie: Cóż mam zrobić, skoro nie mam, gdzie zgromadzić moich plonów? Powiedział więc: Zrobię tak: zburzę moje spichlerze, a zbuduję większe i zgromadzę tam wszystkie moje plony i moje dobra. I powiem mojej duszy: Duszo, masz wiele dóbr złożonych na wiele lat; odpoczywaj, jedz, pij i wesel się. Ale Bóg mu powiedział: Głupcze, tej nocy zażądają od ciebie twojej duszy, a to, co przygotowałeś, czyje będzie? Tak jest z każdym, kto gromadzi skarby dla siebie, a nie jest bogaty w Bogu”.
Jest w Biblii modlitwa o minimalizm i slow życie, która mocno siedzi mi w głowie, wymaga odwagi, by się nią mdlić, bo mówi o rezygnacji z wielu cennych w oczach świata rzeczy, stanu nadmiaru, zapasu, pragnienia ciągłego posiadania:
„Oddal ode mnie fałsz i słowo kłamliwe; nie nawiedź mnie ubóstwem ani nie obdarz bogactwem,
daj mi spożywać chleb według mojej potrzeby, abym, będąc syty, nie zaparł się ciebie i nie rzekł: Któż jest Pan? Albo, abym z nędzy nie zaczął kraść i nie znieważył imienia mojego Boga.” Przypowieści 30,8-9
Warto więc zawsze stawiać na jakość, na to co naprawdę ważne. Żyć uważnie i świadomie każdą chwilą.
Pamiętać, że zegar tyka.
„Liczbą naszych dni jest lat siedemdziesiąt, a jeśli sił starczy, lat osiemdziesiąt, a to, co w nich najlepsze, to tylko kłopot i cierpienie, bo szybko mijają, a my odlatujemy”. Psalm 90:10
Sprawdzenie, ile dni zostało z tego optymistycznego 29 220 dla osiemdziesięciolatka działa, otrzeźwiająco. Na mnie podziałało.
Zmieniłam w nazwie serii tygodnie na części, bo chociaż ich liczba – 50 nie zmienia się to jednak doświadczenie ostatnich kilkunastu tygodni nauczyło mnie, że nie będą to równe odcinki czasu między kolejnymi nagraniami serii.
Do usłyszenia.
Beata
Brak komentarzy