George Müller – facet, który przygarnął tysiące dzieciaków

Mieć pomysł na życie, wiedzieć co chce się robić, co zamierza osiągnąć, mieć plan – to tak ładnie brzmi. Musisz to wiedzieć, by osiągnąć coś w życiu, nie wpaść w depresję — powie ci dzisiaj psycholog i coach.
Dobrze mieć cel bez dwóch zdań, ale życie lubi płatać figle. Czasem wydaje nam się, że mamy jakieś predyspozycje czy talenty, które najlepiej spożytkujemy, zostając na przykład wielkim szefem wielkiej firmy.
Bywa, że rodzina i znajomi jedyne co mówią o młodym człowieku to „z niego nic dobrego nie wyrośnie”, „on nic w życiu nie osiągnie”. No cóż – nie ma to jak wsparcie najbliższych. Kto tego rodzaju uwagi słyszał pod swoim adresem, wie jak podcinają skrzydełka.
Bywa, że przypuszczenia rodziny co do dalszego niezbyt pomyślnego losu jakiegoś młodego krewnego mają swoje mocne podstawy, gdy taki osobnik lubi pić bez umiaru wszystko co ma procenty, trwoni czas i pieniądze rodziców na mocno zakrapianych imprezach, zamiast zaliczać kolejne egzaminy na studiach.

 

Jednym z takich nierokujących dobrze chłopaków był George Müller. Urodził się w 1805 roku. Jego ojciec był pruskim poborcą podatkowym, a on już jako nastolatek rozrabiał ile się dało. Pił, kradł, kłamał, oszukiwał. Bóg miał jednak co do tego utracjusza inne plany niż więzienie.
George opamiętał się, wziął po ludzku w garść i co ciekawsze uwierzył w Boga i Bogu Biblii.

 

Dość mocno rozróżniam te dwie sprawy wierzyć w Boga a wierzyć Bogu.
Wierzy w istnienie Boga – istoty wyższej, kogoś, kto dał początek wszystkiemu, co istnieje, całkiem sporo ludzi.
Zaufać, że jest On taki, jak mówi o Nim Biblia, to już kolejny poziom, lecz dość powszechnie osiągalny wśród ludzi uznających się za ludzi tej Księgi.
Przyjąć Jego zasady, normy i cele za swoje, ufać, że jak powiedział tak będzie – to już całkiem inna liga.

 

Nasz George jak już coś robił to na całego, nie na pół gwizdka.
Uwierzył Bogu nawet w tak trudnych sprawach, jak finanse. Nie pożyczać, nie prosić o pomoc, bo Bóg wie czego nam potrzeba i zaopatrzy.
Brzmi dobrze, ale wcielenie tego w życie bywa trudne.
Po nawróceniu i zmianie życia o 180 stopni Müller chciał zostać pełnoetatowym misjonarzem. Prawie mu się udało i wyjechał do Anglii, by głosić Ewangelie Żydom. Zdrowie pokrzyżowało jego plany, musiał zrezygnować z marzeń i zanosiło się na to, że spędzi życie nie w egzotycznych krajach a na ciepłej posadce kaznodziei. Stabilne i dość nudne życie nie było jego planem, ale cóż, siła wyższa.

 

Nasz Prusak ożenił się i osiadł w Bristolu. Wiktoriańska Anglia to dość ciekawe miejsce, jeżeli ma się rodzinę i dom, jakąś pozycję. Dla biednych i sierot była to raczej niepożądana miejscówka. Było ich tam sporo, a ich los dość dobrze opisał Dickens w „Oliverze Twistcie”.

 

Trudno było nie zauważyć dzieciaków potrzebujących domu, ciepłego posiłku i wykształcenia. Müllerowie nie odwrócili głowy, nie wznosili jedynie modłów, by Bóg zesłał pomoc tym szkrabom. Zamienili swój dom w sierociniec. Na początku było to 30 dzieciaków, później 100 aż zrobiło się tłoczno.
Rozrastający się sierociniec, dziecięce głosy, pranie wiszące na okrągło nie podobało się sąsiadom. Nie było wyjścia – cała gromada musiała wynieść się za miasto.
By ten cel zrealizować, trzeba było kupić ogromny budynek. Dzieciaków też ciągle przybywało.
Wybudować sierocińce wielkości sporego bloku, wyżywić tę gromadę, ubrać, wykształcić — to wymagało sporej kasy.

Pamiętacie, że George przyjął zasadę: bez długów i proszenia?

 

To działało.
Może nie było idealnie, patrząc na to z naszego dość wygodnego życia, ale uratowało tysiące dzieci przed wykorzystaniem, nędzą, głodem i śmiercią.
Gdy wydawało się, że marzenie o podróżach na misje przepadło, Bóg spłatał figla Müllerowi. Po latach ciężkiej pracy ludzie zwykle chcą spokojnej emerytury.
On ruszył w świat, gdy stuknęło mu 70 lat!
W jego wypadku Boża emerytura to spełnienie marzeń, by zostać misjonarzem.
Między 70 a 87 rokiem życia odbył 16 podróży po Europie, Azji, Ameryce.

 

W ciągu 63 lat pracy Müller dał wykształcenie 122 683 dzieciom, a 1813 z nich wyznało swoją wiarę w Jezusa Chrystusa przed opuszczeniem sierocińca. Zauważcie, że nie było tam przymusu, by w zamian za jedzenie i dach nad głową dzieci hurtowo się nawracały.
Utrzymanie tej przygarniętej gromady to nie wszystko, co robił George. Rozdał 250 tys. Biblii i prawie 1,5 mln Nowych Testamentów w kraju i za granicą, słał pieniądze misjonarzom pracującym na całym świecie. Przeznaczył na to bagatelka około 250 tys. funtów.
To wszystko przyszło samo do niego, jako zaopatrzenie od Boga – tylko Jego prosił o zaspokajanie potrzeb i to działało.

 

Jeżeli chcecie poznać tego gościa bliżej, zaglądnijcie na tę stronę – jest tam spora galeria zdjęć z jego sierocińców.
Wydano po polsku jego biografię TU.

 

Na koniec podzielę się z wami swoimi doświadczeniami z tak radykalnym poleganiem na Bogu w sprawie zaopatrzenia.
Dawno temu, gdy byłam świeżo po uznaniu Boga Biblii za tego Jedynego, Najwyższego, ufałam Mu w tej sprawie bezgranicznie i to działało. Później czas mijał, stabilizacja rosła, a ja włączałam pragmatyzm i bywało różnie. Gdy jednak kilka razy życie przycisnęło mnie do gleby i nie było nic poza możliwością zawołania do Boga, że „schrzaniłam do tego stopnia, że portfel pusty a w lodówce hula wiatr” – On odpowiedział i to tak, że szczeka mi opadła, jak postaciom z kreskówek.
Wiem jednak, że czasem ma swoje sposoby wyprowadzenia nas z tarapatów i zaspokojenia prawdziwych potrzeb. Bywa, że Jego metody nam się nie spodobają, nie będą przyjemne i dopiero po jakimś czasie zrozumiemy, że to był jedyny dobry dla nas sposób na dotarcie do celu.

 

George nim ruszył na swoje upragnione misje, prawie 40 lat troszczył się o tysiące dzieciaków.
Długo czekał… ale przez ten czas zmienił życie dziesiątek tysięcy ludzi i dostał do zagospodarowania grubo ponad milion funtów.

 

 


Czasem mam wrażenie, że Bóg puszcza do nas oko i mówi:

Sprawdź mnie!


 

 

Niewielu jednak decyduje się to zrobić.

 

Beata

Brak komentarzy

Zostaw komentarz