Między strachem a nadzieją

Między strachem a nadzieją miota się ostatnio sporo ludzi. Strach budzi to, co dzieje się na całym świecie. Boją się nowego wirusa COVID-19. Ten strach nie zawsze jest powodowany możliwością zachorowania czy nawet śmierci. W związku z bezprecedensowymi działaniami rządów praktycznie wszystkich państw gdzie pojawiła się chociaż jedna osoba zainfekowana nim, świat stanął.
Ściślej mówiąc, ludzie nie pracują, bo zamknięto z powodu kwarantanny sklepy, fabryki, praktycznie wszystko, co nie jest niezbędne, by ludzie przeżyli, mając co jeść i opiekę medyczną.
Pracę tracą z dnia na dzień nie tysiące a dziesiątki i setki tysięcy ludzi w każdym kraju. Nie wiadomo jak długo potrwa kwarantanna, jak duże załamanie gospodarki zostawi po sobie. Nie wiadomo też, w jakim stanie zdrowotnym będą ludzie, bo wszystko wskazuje na to, że się epidemia dopiero rozkręca.

 

Strach budzą pewne działania rządów, które przejmują coraz większą kontrolę nad społeczeństwami, dają sobie prawo do inwigilacji i śledzenia w imię większego dobra.

 

Tak wiem, każdy element z wymienionych przeze mnie wyżej można przedstawić tak, że zamiast budzić strach i sprowadzać wieszczony przez wielu nowy porządek może być szansą na zmiany.
Można bagatelizować skalę śmiertelności jaką niesie wirus, bo przecież bywało gorzej, skalę bezrobocia, bo bywały już kryzysy, rozmach proponowanej kontroli i inwigilacji, bo może ona służyć ku dobremu, gdy rządzą mądrzy ludzie. Na każdy problem da się spojrzeć z kilku stron.
Jak mówi przysłowie „punkt widzenia zależy też od punktu siedzenia”. Inaczej widzi ją pracownik, inaczej pracodawca, inaczej chory a inaczej lekarz. Nie zmienia to faktu, że zapach strachu podkręcany przez media unosi się wkoło.

 

Jak w takiej sytuacji powinnam się zachować jako chrześcijanka – osoba idąca drogą wskazaną przez Jezusa?

 

Strach pojawił się i u mnie, gdy usłyszałam o tempie, w jakim wirus rozlał się po świecie.
Wiem, że większość zakażonych, bo 80-90% – zależnie od źródła — przechodzi chorobę lekko. Zagrożone są głównie osoby starsze i z pewnymi schorzeniami. Grupa wiekowa 65+ to głównie ciocie, rodzice dla mnie, a dla Ciebie być może pokolenie dziadków.
Uczucie spokoju burzy jednak inna grupa mająca większe ryzyko zachorowania i ciężkiego przebiegu choroby. Ups!
Tym razem się załapałam. Nie jest to miłe uczucie.
Miasto, w którym mieszkam, trochę chorych ma już zdiagnozowanych a liczba ta rośnie. Teraz (sobota godzina 15.00) jest to jedna na 1900 osób. To dane oficjalne, a ile ludzi wkoło kaszle i na zdrowych nie wygląda to inna sprawa.
Strach na pewno nie jest dobrą drogą dla nikogo, a już na pewno nie dla człowieka, który wybiera bycie uczniem Jezusa.

 

Jest jedna jasna zasada, jaką mam się kierować w każdych czasach i o niej warto nie tylko pamiętać, ale starać się żyć zgodnie z nią. Nie jest to proste, przynajmniej dla mnie.
Brzmi ona:

 

 

„Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy”. Mt 6;35

 

 

Nie zamartwiać się o to, co będzie, plus być wdzięcznym za to, co się ma – to właściwie biblijny przepis na dobre życie, w którym zmieniające się warunki zewnętrzne nie powodują, że mamy problemy ze snem i żyjemy w ciągłym stresie.
Przyznam się, że chociaż bardzo chciałabym umieć tak żyć to nadal wiele spraw burzy mój spokój. Są to troski dnia codziennego, o których mowa w 6 rozdziale. Wydarzenia ostatniego miesiąca dały mi mocnego kopniaka, by robić co mogę, najlepiej jak mogę i pogodzić się z tym, że reszta nie jest w moich rękach.

 

Zacytuję ten werset z Mateusza jeszcze raz, ale z większym kontekstem.

 

 

„Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany, jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy”.
Mt 6;25-24

 

 

Metody na oswojenie strachu ludzie szukają na różne sposoby. Jednym z nich jest wyparcie. Problem nie istnieje. Spotykam się ostatnio z wersją takiego zachowania nazywaną przez ludzi wierzących okazaniem wiary słowa Biblii. Brzmi dobrze na pierwszy rzut oka, ale gdy się temu przyjrzeć dokładniej nic dobrego poza pychą w tym nie ma.
Zwykle ludzie powołują się na te fragmenty:

 

 

„Będą brać węże, a choćby wypili coś śmiercionośnego, nie zaszkodzi im; na chorych będą kłaść ręce, a ci odzyskają zdrowie”.
Mk 16;18

 

 

„A gdy Paweł nazbierał naręcze chrustu i nałożył na ogień, na skutek gorąca wypełzła żmija i uczepiła się jego ręki. Kiedy barbarzyńcy zobaczyli gada wiszącego u jego ręki, mówili między sobą: Ten człowiek na pewno jest mordercą, bo choć wyszedł cało z morza, zemsta nie pozwala mu żyć. Lecz on strząsnął gada w ogień i nie doznał nic złego. A oni oczekiwali, że spuchnie albo nagle padnie martwy. Lecz gdy długo czekali i widzieli, że nic złego mu się nie stało, zmienili zdanie i mówili, że jest bogiem”.
Dzieje 28;3-6

 

 

Nikt tu nie mówi o świadomym wystawianiu się na niebezpieczeństwo. Paweł nie wkładał ręki w gniazdo żmij, by jedna z nich go użarła, a tłum podziwiał. Pismo nie zachęca do picia trucizny ot tak, by pokazać, że można. Przeciwnie. Pakowanie się w ryzykowne sytuacje i granie bohatera, by pokazać, że mogę, bo jestem chrześcijaninem, jest zaprzeczeniem tego, co zrobił i powiedział Jezus.

 

 

„I powiedział mu: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest bowiem napisane: Rozkaże o tobie swoim aniołom i będą cię nosić na rękach, abyś nie uderzył swojej nogi o kamień. Jezus mu odpowiedział: Jest też napisane: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, swego Boga”. Mt4;6-7

 

 

Kwarantanna jest traktowana przez część kościołów jako wyraz prześladowania wierzących, którzy nie mogą się spotykać na nabożeństwach, konferencjach, grupach domowych itp. Bywa, że tak zwani duchowni różnych odłamów chrześcijaństwa biją na alarm, wieszcząc lada moment nadejście Antychrysta.

 

Dla mnie ta kwarantanna to czas testu wierzących, a nie prześladowanie. Każdy z ludzi mówiący, że wierzy w Boga, jest uczniem Jezusa, będzie musiał się zmierzyć z prawdą o stanie jego własnej wiary i potrzeby bycia z Bogiem, poznawania Go.
Łatwo wejść w rytm cotygodniowych nabożeństw, spotkań grupy domowej co daje poczucie przynależności, bycia częścią większej wspólnoty. Konferencje, pieśni i kazania potrafią podkręcać emocje, dodają energii i chęci, by życie kręciło się w rytmie pewnego chrześcijańsko-kościelnego schematu.
Teraz przez jakiś czas będzie trudniej.
Zniknie wspólne śpiewanie, poczucie bycia w grupie, które jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka, więc nie ma w jej odczuwaniu nic złego.
Trzeba teraz samemu pilnować tak jakości, jak i ilości modlitwy, która jest obecna w życiu. Powtarzająca się codzienność, izolacja, rozleniwia i może się okazać, że modlitwa, czytanie Biblii są nadal obecne, ale bardziej jako wyuczony mechanizm, część planu dnia tak jak sen, prysznic, śniadanie.

 

Czy jednak potrzeba kontaktu z Bogiem, szukanie go są nadal obecne w życiu tak samo, jak przed kwarantanną?

Czy potrafię być sam na sam z Bogiem?

Czy to szukanie Boga, poznawanie Go, Jego woli jest tym, co mnie napędza w byciu chrześcijaninem?

…a może jest to jednak zaspokojenie potrzeby poczucia przynależności do grupy?

 

Dobre pytania.

 

Nadzieja

 

Mam nadzieję, że to przymusowe zwolnienie życia u mnie i innych spowoduje swoisty remanent tego, czego naprawdę potrzebujemy, chcemy.
To dotyczy wszystkich sfer życia fizycznego i duchowego.
Zaczynając od najprostszych, że warto wspierać lokalny biznes, rolnictwo, bo to ono w czasie kryzysu daje pracę i zaspokaja potrzeby tubylców, a nie fabryki i plantacje z drugiego krańca świata.
Kolejna sprawa to ilość rzeczy i gadżetów, jakimi się otaczamy. Czasem są potrzebne, ułatwiają coś, ale często to tylko chwilowe zabawki, za które trzeba jednak było zapłać czasem jaki mamy tu na ziemi. Tak, bo pieniądze, które dostajemy za pracę to tak naprawdę pieniądze za nasz czas potrzebny do zdobycia umiejętności wykonania jakiegoś zadania i jego faktyczne wykonanie.
Czas – to jedyna prawdziwa waluta, jaką płacą żywi za wszystkie dobra, które są im potrzebne lub chcą je mieć.

 

Mam nadzieję, że to uczucie kruchości wszystkiego, co nas otacza, zostanie mi z tyłu głowy, by łatwiej wyłapywać to, co ważne i warte troski, opieki.

 

Kwarantanna i przymusowe ograniczenie wszystkich aktywności zewnętrznych może też ujawnić w nas internetowego zombiaka, ślęczącego przed grą, filmem lub czymkolwiek w necie całe dnie. Niestety, ale może tak się stać.

 

Obyśmy mądrze wykorzystali ten przymusowy czas wolniejszego życia i nie dali się ponieść fali strachu.

 

Beata

 

Brak komentarzy

Zostaw komentarz