Pociągnę na Kwadransie przez jakiś czas moje rozważania o modlitwie, która powinna być wzorcem rozmów z Bogiem. W końcu podał ją sam Jezus a On zdecydowanie lepiej zna Stwórcę i wie, co i jak niż wszelkiej maści teologowie czy filozofowie.
Wiem już po pierwszych słowach „Ojcze nasz”, że nie jestem jedynaczką i nie ma co księżniczkować, bo najwyżej wyjdę na rozkapryszonego bachora.
Jakiś czas temu stało się modne nauczanie na grupach, w kazaniach różnej maści nauczycieli i ewangelistów o tym, że jako narodzeni na nowo jesteśmy dziećmi Króla. Dziecko króla to taki królewicz i królewna, którzy z racji urodzenia mają fory.
Nie znajduję korzeni takiego nakręcania indywidualizmu i gwiazdorzenia w Biblii. O ile w Starym Testamencie jeszcze jakoś tam manipulując tekstem można takie coś sprzedać słuchaczom, to Nowy Testament i nauczanie wynikające ze słów Jezusa na to nie daje szansy.
Chrześcijaństwo, bycie naśladowcą, uczniem, częścią kościoła to „gra zespołowa”.
Jest tu tylko jeden lider – Jezus.
Reszta z nas ma tak grać by On był na świeczniku i na nim skupiała się uwaga widzów. Grać musimy zawsze czysto, bo
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie święć się imię Twoje”
Święty po hebrajsku to kadosz/kadusz, znaczy tyle, co inny, oddzielony. Słowo to jest jednym z imion Boga. Tak, jednym z wielu a pisałam o imieniu TU.
Jednak to właśnie Święty daje sporo do myślenia i to to słowo pojawia się we wzorcowej modlitwie, jakiej uczy Mistrz swoich uczniów.
Uświęcenie imienia Boga to nie nowość, która pojawia się dopiero w nauczaniu Jezusa a wymóg, jaki stawia Bóg swoim ludziom od początku.
Święcić imię Boga – kidusz Haszem – pojawia się już w Księdze Kapłańskiej 22,32
Nie będziecie bezcześcić mojego świętego imienia. Okazuję moją świętość pośród Izraelitów. Ja jestem Pan, który was uświęca.
O dziwo owo uświęcanie lub profanowanie imienia Boga jest bardzo proste do zrozumienia.
Uświęcanie imienia Boga to tyle, co nie przynoszenie mu wstydu swoim życiem.
Skoro nazywam się Jego imieniem – tak jest, gdy mówię, że On jest moim Bogiem, czyli tym, kto ustala zasady, Jego uznaję za prawodawcę i sędziego, dawcę życia i Tego, który kontroluje, ma w swojej ręce wszystko, co do mnie przychodzi.
On, Jego zasady, prawa i wartości, które nazywa dobrymi są takie dla mnie.
To, co On nazywa złem, uznaję za zło.
Święcić imię Boga to nie zapierać się Jego i drogi, którą wskazuje swoim ludziom.
Niezapieranie się Boga może być kosztowne. Wysoką cenę płaci się za bycie chrześcijaninem w różnych częściach świata, w naszym „cywilizowanym” XXI wieku. Mord, tortury, utrata pracy, odbieranie dzieci rodzicom – to jest tym, co uznajemy za mocne prześladowanie.
W Europie nie jest aż tak źle, ale powoływanie się na Biblię, jako autorytet rozstrzygający różne dogmatyczne czy życiowe gdybologie może spowodować nerwowość nawet w rodzinie chodzącej co niedzielę do kościoła czy wśród tolerancyjnych współpracowników, którzy niekoniecznie mają chrześcijański pogląd na moralność, życie, wieczność lub jej brak.
Czasem ciężko przyznać się do swojej staroświeckości, ciemnogrodu czy moherowego beretu – jak zwał tak zwał.
Nasi znajomi są normalni, nie kradną, nie przeginają w niczym. Niby normalnie, tylko czasem trzeba dla świętego spokoju trzymać jęzor za zębami, by nie być wyśmianym, nie spotkać pogardliwych spojrzeń.
Jakoś trzeba wybrnąć z tych chrześcijańskich dziwactw i wtedy post w pracy, gdy wszyscy zamawiają pizzę nazwie się detoksem, modlitwę medytacją. Zauważyłam, że od pewnego czasu ludzie lubią medytować a do modlitwy rzadko kto się przyznaje.
Uświęcić imię Boga można przyznając się do Niego.
Tak jestem takim dziwakiem, który wierzy, że jest Bóg, który stworzył świat, dał nam prawa i będzie nas sądził z tego, jak wykorzystaliśmy darowane nam życie.
Skoro jestem uczniem Jezusa, Jego człowiekiem to nie idę tam gdzie On by nie poszedł, nie robię tego, czego On by nie zrobił.
Tu pojawia się problem dla zwolenników ascezy, bo nie stronił od imprez zakrapianych alkoholem, sam go pił ale nie ma śladu informacji, by kiedyś się schlał i film mu się urwał. Nie unikał prostytutek i ludzi z półświatka, ale nie zabawiał się z nimi, nie robił układów czy interesów tylko wskazywał drogę wyjścia z bagna, w którym siedzieli.
Nie przypominał świętobliwego mnicha w czyściutkim habicie, co to spraw doczesnych nie tyka tylko lata uduchowiony 10 cm nad ziemią. Jezus przeciwnie – jadł, pił, dużo chodził, rozmawiał z ludźmi, pichcił ryby. Prowadził normalne życie, ale nigdy nie przyniósł wstydu Ojcu – był przecież bez grzechu, nie złamał najmniejszego przykazania. Tak się przyjęło, że dla nas najważniejsza jest dziesiątka spośród kilku setek tych w Prawie Mojżeszowym. OK, są wyróżnione przez Boga, bo tylko te padły na górze Horeb i zostały zapisane na tablicach. Jedno z zapisanych w Księdze Wyjścia 20,7 brzmi:
Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, do czczych rzeczy, gdyż Pan nie pozostawi bezkarnie tego, który wzywa Jego imienia do czczych rzeczy.
W Biblii Gdańskiej brzmi ono tak:
Nie bierz imienia Pana Boga twego nadaremno; bo się Pan mścić będzie nad tym, który imię jego nadaremno bierze.
Zastanawiałam się kiedyś jak dużo tych czczych rzeczy pojawia się u mnie w modlitwie, prośbie, by Bóg coś z tym zrobił i wyszło mi, że przez własną głupotę pakuje ich tam całkiem sporo.
Najpierw jednak definicja słownikowa za SJP PWN
czczy
1. «pusty, głodny»
2. «nic nieznaczący, bezcelowy, płonny»
Owe czcze rzeczy, branie imienia nadaremno to sytuacje nic nie znaczące, takie, w których jest to bezcelowe.
Tak, bo są sytuacje, gdy wzywanie Boga jest bezcelowe.
Dam wam przykład z porannym wstawaniem. Powiedzmy, że trzeba wstać o 3,30 rano by odebrać kogoś z dworca. Wiem, że nikt poza mną tego nie zrobi, bo nie ma czasu. Gdy nie ruszę tyłka to biedny podróżny będzie siedzieć tam do pierwszego autobusu odjeżdżającego dopiero o 8 rano. Mnie jednak nie chce się wstawać tak wcześnie, jednak poczucie obowiązku nie pozwala olać problemu.
Co robi taki „dobry chrześcijanin”, nie mający pewności czy ma zrywać się przed świtem?
Zrzuca problem na Boga i prosi, by jeżeli jest taka Jego wola obudził go rano. Nie nastawi budzika, tylko prosi, by Bóg osobiście go budził, by mu zafundował taki mały cud jako lekarstwo na lenia.
Jak to wygląda z perspektywy miłości bliźniego?
Wiem, że tylko ja mogę biedaka odebrać z dworca i wystarczy nastawić budzik, ale mi się nie chce więc szukam wymówki. Tą wymówką ma być interwencja Boga lub jej brak potwierdzające czy mam zachować się jak należy.
Powiem kolokwialnie i dosadnie: to jest robienie sobie jaj ze Stwórcy.
Zauważyłam pewną dziwną zależność w tym, o co można Bogu zawracać głowę i zostanie się wysłuchanym, co jest czcze a co nie, a zależy to od stażu w byciu uczniem Pana.
Na początku Bóg obchodzi się z nami jak z małymi dziećmi. Nie umiemy sami jeść, plujemy kaszką manną, ale wpychamy do paszczy ziemię i kredki. Robimy kupska w pieluchy, bo na razie nawet siadanie na nocnik to dla nas wyczyn. Dla takiego szkraba nie ma błahych rzeczy.
Gdy dorastamy, umiemy odróżnić to co jadalne od śmiecia, wymaga się od nas posprzątania zabawek itp.
Całe życie uczymy się tego samego, bycia najlepszą wersją siebie, bycia człowiekiem jakim stworzył nas Bóg, życia takim życiem, by mieć i dać maksymalnie dużo sobie i innym.
To ciągle Biblijna lekcja strzelania do celu.
Zdajemy całe życie ten sam egzamin uświęcania imienia Boga tylko jest on na coraz wyższym poziomie.
Beata
Brawo! Bardzo cenie sobie całą Twoją serię opartą na słowach „Ojcze Nasz”
Dziękuję. Czasem powtarzamy coś tyle razy, że przestajemy się zastanawiać nad wypowiadanymi słowami.
Bardzo chciałabym u siebie uniknąć tego typu klepania/mantrowania – stąd seria „Ojcze nasz” 🙂