Szef wszystkich szefów. Jaki mam obraz Boga i siebie

Szef wszystkich szefów brzmi lekko i nieco zabawnie. Dla nas, ludzi żyjących obecnie słowa te jasno określa władze takiej osoby. Na pewno jest bardziej zrozumiałe niż „Pan panów”, który brzmi wzniośle, ale nie ma co ukrywać, staromodnie i kościelnie. Nie jest zrozumiały, bo jak może zrozumieć to człowiek wolny, żyjący w mniej lub bardziej demokratycznym kraju, czym jest bycie podległym innej osobie tak bardzo, że praktycznie jest się jej własnością. To ona decyduje o życiu i śmierci.
Dzisiaj taką podległość zna jedynie zawodowe wojsko. Nawet tu jednak zawęziłabym ją na jednostki specjalne, zbudowane z ludzi świadomych konsekwencji i przygotowanych do wykonania rozkazu, nawet gdy będzie to misja, z której wiadomo, że nie wrócą żywi.

 

Stwórca ma taką nieograniczoną władzę nad całym stworzeniem, jest Szefem wszystkich szefów, głównodowodzącym wszystkich armii. Myślenie o Bogu w ten sposób pociąga za sobą ustawienie siebie w hierarchii stworzenia. Nawet gdy mam o sobie wydumane wyobrażenie, że jestem numerem jeden w tym czasie to i tak On decyduje o moim życiu, jego jakości, roli, jaką odegram wśród współczesnych mi ludzi.

 

Bóg jest zwykle przedstawiany jako Ojciec i to kochający, który chce dać swojemu dziecku wszystko, co najlepsze. W sumie to prawda, jednak jest Ojcem wielodzietnym, jednakowo kochającym swoje dzieciaki. Mądrości też nie można Mu odmówić, więc nie będzie rozpieszczał jednego szkraba kosztem drugiego, dbał o dobro ulubieńca i zostawiał na pastwę losu pozostałe potomstwo. Hm, właściwie to nawet nie tylko o ludzi tu chodzi, ale o całe stworzenie.

 

 

„Dobry jest PAN dla wszystkich, a jego miłosierdzie nad wszystkimi jego dziełami”. Psalm 145;9

 

„On bowiem sprawia, że jego słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi i deszcz zsyła na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”. Mateusz 5;45

 

 

Małe dziecko szepczące do rodziców: „kochasz mnie najmocniej na świecie” jest urocze. Chociaż tak naprawdę, w tym momencie wychodzi z niego samolubny bachorek, nadal jest urocze. Ono dopiero uczy się o rodzicach, rodzeństwie i rodzinie, że są zespołem. Wiele mu się wybacza, to jego czas na popełnianie błędów i sporą dawkę egocentryzmu często pomagającego w tej nauce.
Gdy jednak dziecko dorasta, uczy się o swoim miejscu, odpowiedzialności za siebie i innych. Jego zachcianki nie są już tak chętnie spełniane.
Takie dorastanie w poznaniu Boga i swojego miejsca wśród stworzenia przechodzi każdy, kto wybiera bycie uczniem Jezusa, szukanie Boga za cel swojego życia.
Nie wiem, jakie są Twoje doświadczenia, ale ja pamiętam, że na początku mojego poznawania Boga dostawałam małe i większe prezenty od Stwórcy. To były czasem drobne rzeczy jak nagła zmiana pogody bym mogła wejść na którąś z gór, kupienie za grosze poszukiwanej od dawna książki i tym podobne. Nadal od czasu do czasu takie sytuacje mnie spotykają. Jednak wiem już, że rozpieszczanie minie i dbanie o to bym miała dobry humor to nie rola Ojca. Dorosłam, mam swoje obowiązki, z których czas się wywiązywać.

 

Dobrą szkołą do zajęcia miejsca w szeregu jest modlitwa, której uczył Jezus zaczynająca się od słów „Ojcze nasz”. Właśnie to słowo „nasz” zamiast „mój”, liczba mnoga zamiast pojedynczej stawia mnie do pionu.
Nawet wtedy gdy przychodzę do Boga z całkowicie prywatnymi sprawami, dotyczącymi tylko mnie mam pamiętać, że nie jestem jedynakiem i wszystko, co On robi, robi tak, by nie było to moim kosztem ani bym ja nie była dopieszczona czyimś. Właśnie tego uczy Jezus – jesteśmy równi wobec Boga, braćmi dla siebie.

 

Nawet jeżeli dostaniemy zadanie do wykonania, które pozornie nas wywyższa jak ulubione fuchy w kościołach, czyli nauczyciel i ewangelista, które stawiają człowieka na podium, widać go, staje się znany, to jedyne, co niosą w oczach Stwórcy, to wzrost odpowiedzialności, jaką taka osoba ponosi za siebie – to, co mówi, jak żyje i odpowiedzialności za ludzi, do których trafiają jej słowa, z którymi ma kontakt.
Wszystko dlatego, że każdy szef ma nad sobą Szefa, każdy dowodzący ludźmi ma nad sobą dowódcę, który może wysłać go bez tłumaczenia mu się na misję.
W momencie, gdy mówię Bogu, chcę Cię poznać, wybieram Jezusa za nauczyciela i Pana, idę drogą, którą mi wskazuje, decyduję się na zaakceptowanie kilku warunków, które zmienią całkowicie moje myślenie o sobie, innych ludziach, całym stworzeniu i Stwórcy.

 

 

„Jeśli ustami wyznasz Pana Jezusa i uwierzysz w swoim sercu, że Bóg wskrzesił go z martwych, będziesz zbawiony. Sercem bowiem wierzy się ku sprawiedliwości, a ustami wyznaje się ku zbawieniu”. Rzymian 10;9-10

 

 

Ta decyzja nie ma i nie powinna mieć nic wspólnego z emocjami. One mogą jej towarzyszyć, ale musi być podjęta świadomie, na żywca, bez znieczulenia, z poznaniem konsekwencji jakie niesie.

 

 

Serce i rozum

 

 

Pełna dyspozycyjność to podstawa w tym wypadku. Oznacza to, że moje plany, jakie by nie były, mogą być w każdej chwili przekreślone i zmienione na takie, jakie nie muszą mi pasować. Brzmi to nie miło, ale to On jest Panem, Szefem, Głównodowodzącym a ja Jego własnością, sługą, podległym wykonawcą, czy i tu użyję jako porównania nie komandosa z jednostki specjalnej, ale ratownika z jednostek specjalnych, biorących udział w najniebezpieczniejszych misjach.
Z tym Szefem jestem osobą, której zadaniem nie jest dokopać komuś, ale ratować idących na śmierć, przywracanie stanu pierwotnego na tyle, w jakim stopniu to jest wykonalne w środowisku zniszczonym klęskami od wojny przez choroby po katastrofy ekologiczne. Taka służba zawsze niesie zagrożenie dla ratownika, jednak Jezus mówi o tym otwarcie, więc wiem, na co się zdecydowałam.

 

 

„Oto ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże i niewinni jak gołębice. I strzeżcie się ludzi. Będą was bowiem wydawać radom i będą was biczować w swoich synagogach. Także przed namiestników i przed królów będą was prowadzić z mego powodu, na świadectwo przeciwko nim i poganom. Ale gdy was wydadzą, nie martwcie się, jak i co macie mówić. Będzie wam bowiem dane w tej godzinie, co macie mówić. Bo nie wy mówicie, ale Duch waszego Ojca mówi w was. I wyda na śmierć brat brata, a ojciec syna. Dzieci powstaną przeciwko rodzicom i spowodują ich śmierć. I będziecie znienawidzeni przez wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, będzie zbawiony. A gdy będą was prześladować w tym mieście, uciekajcie do innego. Zaprawdę powiadam wam, że nie obejdziecie miast Izraela, aż przyjdzie Syn Człowieczy. Uczeń nie przewyższa mistrza ani sługa swego pana. Wystarczy uczniowi, że będzie jak jego mistrz, a sługa jak jego pan. Jeśli gospodarza nazywali Belzebubem, o ile bardziej będą tak nazywać jego domowników. Dlatego nie bójcie się ich. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć. Co mówię wam w ciemności, opowiadajcie w świetle, a co słyszycie na ucho, rozgłaszajcie na dachach. Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz nie mogą zabić duszy. Bójcie się raczej tego, który może i duszę, i ciało zatracić w piekielnym ogniu”. Mateusz 10;16-28

 

 

Decyzja pójścia drogą, którą wskazuje Jezus i bycia sługą Stwórcy, poza całkowitą dyspozycyjnością oznacza zgodę na każde warunki, w jakich przyjdzie żyć, pracować, służyć Mu.

 

Każdy człowiek ma pewne potrzeby, bez zaspokojenia których nie jest nam tu dobrze.
Znasz piramidę Maslowa?
U jej podstawy leży zaspokojenie potrzeb fizjologicznych jak jedzenie, picie i to, co do życia niezbędne. Wyżej są potrzeba bezpieczeństwa, przynależności i miłości, szacunku i uznania, po potrzebę samorealizacji w skład której wchodzi także rozwój duchowy.

 

Stwórca wie, czego potrzebuje jego dzieło.
Skoro jest ono jednocześnie narzędziem w Jego ręku i to takim, które świadomie wyraża na bycie nim zgodę, to ma On prawo na przykład spowodować brak czegoś istotnego dla tej jednostki, by zrealizowała dzięki tej niezaspokojonej potrzebie jakieś zadanie.
Ten brak może dotyczyć różnych mniej lub bardziej istotnych spraw. Być może nie dostanie nigdy swojego kąta, a życie spędzi wynajmując mieszkania lub tylko pokoje, przemieszczając się po kraju lub świecie. Być może długo lub wręcz nigdy nie odnajdzie swojej drugiej połowy i spędzi życie samotnie, może nie będzie miała dzieci, nie doczeka wymarzonych wnuków. Brak może dotyczyć zdrowia, które ograniczy pewne jej aktywności.
Możesz tu wstawić wszystko, co jest Twoim marzeniem, pragnieniem, celem i odpowiedz sobie czy jesteś gotów oddać to, gdy będzie taka potrzeba lub Jego wola.
Możesz też dostać do przejścia coś, co będzie trudne, czego patrząc po ludzku, wolisz uniknąć. Są tacy wśród chrześcijan, którzy modlą się nawet dzisiaj podobnie jak Jezus tu:

 

 

„A odszedłszy trochę dalej, upadł na twarz i modlił się, mówiąc: Mój Ojcze, jeśli to możliwe, niech mnie ominie ten kielich. Jednak niech się stanie nie jak ja chcę, ale jak ty”. Mateusz 26;39

 

 

Bywa, że ktoś nie jest w stanie lub nie podejmie się zadania, jakie stawia przed nim Stwórca i co wtedy?
Istnienie kościoła rozwiązuje problem – taka sytuacja po prostu nie ma miejsca.
Dlaczego?

 

Bycie uczniem Jezusa, częścią kościoła, nie tego podzielonego na denominacje, wyznającego te lub inne doktryny, ale tego, który składa się z uczniów, naśladowców Mistrza, funkcjonujących jak jeden organizm, powoduje niejako automatyczną reakcję – kolejna komórka, organ przejmuje zadanie, które trzeba wykonać.
Takie rozumienie kościoła i jego funkcjonowania wyjaśnia też problem przepracowania pewnych komórek, organów ciała/wspólnoty wierzących. Być może ktoś robi nie to, co do niego należy, może zachowuje się jak mały bachorek tupiący nóżkami i domagający się czegoś od Taty zamiast stażysta ratownik, którym jest lub – co gorsza – w pełni wyszkolony do zadań specjalnych członek ekipy.

 

Wiesz, kiedy moim zdaniem, będzie miało miejsce przebudzenie, a kościół zacznie funkcjonować podobnie jak na początku, głosząc Ewangelię, uzdrawiając chorych, przemieniając swoje otoczenie?

 

Gdy Boga przestaniemy traktować jak kogoś z hotelowej obsługi, którego zadaniem jest spełnianie życzeń gości, a kościołem będą dla nas wszyscy wierzący, że jest Bóg, Stwórca wszystkiego, szanujący Jezusa i starający się iść drogą, jaką pokazuje w codziennym życiu.

 

 

„Tak więc po ich owocach poznacie ich. Nie każdy, kto mi mówi: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto wypełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie mi tego dnia: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w twoim imieniu i w twoim imieniu nie wypędzaliśmy demonów, i w twoim imieniu nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im oświadczę: Nigdy was nie znałem. Odstąpcie ode mnie wy, którzy czynicie nieprawość”. Mateusz 7;20-23

 

 

Ludzie Boga nie są i nie byli idealni.
Popełniają błędy, mają ogromne poznanie na jeden temat i prawie zerowe na inny dotyczący obrazu Boga, sposobów Jego działania. Tak było od zawsze. Samson nie mieści się w schemacie pobożnego abstynenta, Gedeon z jego ołtarzem dla Boga czy Dawid, byli dalecy od ortodoksji, jaką wyznaje dzisiaj wielu uczonych w Piśmie.
Nie ma sarkazmu w słowach „uczeni w Piśmie” – to dokładny opis osób, które rozumieją literę, znają tekst, ale nie dostrzegają Bożego działania, planu i charakteru.
Te słowa Jezusa dobrze to obrazują: „bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie” i „Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody”.
Rozwinęłam to w krótkim tekście „Kto z nami a kto przeciwko nam – czyli nie ma sensu bez kontekstu”.

 

 

Kto z nami a kto przeciwko – czyli tekst nie ma sensu bez kontekstu.

 

 

Obraz Boga, jaki mam w dużej mierze jest nakreślony przez to, za kogo siebie uważam, jakie miejsce w dziejach i stworzeniu sobie przypisuję. Wybujałe ego jest tu równie szkodliwe co zakompleksione uznawanie siebie za nic nieznaczący pył na drodze.
Prawda o mnie, o Tobie, leży gdzieś pośrodku i pokazuje ratownika szkolonego i gotowego do pracy w ekstremalnie trudnych warunkach, który jest dzieckiem Szefa tak jak Ci, do ratowania których jest wysłany.
Oczywiście są i tacy będący na etapie słodkiego bachorka domagającego się uwagi, prezentów. Nie ma potrzeby się złościć, widząc ich w tym stanie. Byłam na tym etapie a pewnie i Ty. Dorosną, podejmą szkolenie i ruszą do swojej pracy, gdy przyjdzie ich pora.

 

 

Nie wspomniałam o jeszcze jednym, na co trzeba być gotowym, wybierając tego Szefa. Praca u Niego to kontrakt, a nie etat z comiesięczną wypłatą. U Niego zapłata jest po zakończeniu roboty, przejściu całej trasy, którą nam wyznacza. Czasem daje premie/niespodzianki, ale bywają też okresy, gdy ich praktycznie nie ma. Jedno jest za to pewne, że nawet podczas najtrudniejszego zadania jest z Nim kontakt i gdy nie wpadasz w panikę, daje pomocne wskazówki jak iść dalej, podaje rękę, gdy trzeba.
Ta praca to służba 24 na dobę, 7 dni w tygodniu do dnia, w którym odwoła Cię z niej do Siebie.

 

 

Tak jak Bóg jest jednocześnie kochającym Ojcem, Stwórcą i Panem wszystkiego, Sędzią i Lekarzem, tak my, ludzie, jesteśmy jednocześnie częścią stworzenia, dziećmi Boga, sługami i dziedzicami. Stwórca pozwala się znaleźć, gdy Go szukasz. Pokazuje Siebie, to co nas otacza i nas samych takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. To bywa piękna, ale i bolesna prawda.

 

 

Beata

 

 

Brak komentarzy

Zostaw komentarz